Tymczasem zanieśli dziecko do Cioci Weterynarz, która orzekła, że kot jest zdrowy i piękny i że uratowali mu życie, bo to się rzadko zdarza, żeby kocie niemowlę udało się wykarmić smoczkiem.
Mysza i Niedźwiedź poczuli się bardzo dumni i bardzo im było przyjemnie i ciepło, że kogoś uratowali. Lecz nadal mieli wątpliwości, czy są właściwymi rodzicami dla Kota. Zwłaszcza gdy w poczekalni u Cioci Weterynarz Dziecko się najpierw kołysało na boki...
- Czemu ono się tak kołysze? Czy aby nie cierpi na chorobę sierocą? - niepokoił się Niedźwiedź.
A potem, gdy usiadła koło nich Pani z Dużą Kotką, wczepiło się w nią (to znaczy w Dużą Kotkę) i próbowało ją ssać.
I tak się w nią wtuliło, i mruczało, że aż Myszy i Niedźwiedziowi było głupio. I gdy wracali do domu, Niedźwiedź się zasępił.
- Może nie mamy prawa go trzymać? - spytał wreszcie.
- Ale kto się nim zajmie?
- Kogoś znajdziemy. No to co, szukamy chętnego?
- Szczęście ty moje. Serduszko kochane... - szeptała Mysza, tuląc Iskierkę.
I Niedźwiedź zrozumiał, że już chyba Mysza nie powróci do tematu oddania dziecka. I odetchnął z ulgą. Iskierka... Nad imieniem się bardzo spierali. Niedźwiedź chciał Iskierka, albo Wenus, bo piękna i jak wychodzi ze żwirku po zrobieniu kupy to się przeciąga jak Wenus, kiedy wyszła z morskiej piany. I w ogóle jest piękna. Mysz oponuje, że lepsza Muszka, bo krótsza niż Iskierka i dynamiczna, a co do Wenus, to nawet tego nie skomentuje, bo w życiu nie słyszała czegoś równie pretensjonalnego.
- Już lepiej coś swojskiego. Marysia, bo sierotka, na przykład. Ale najlepiej Muszka - upierała się przy swoim.
Na to Niedźwiedź przytoczył fragment dzieła naukowego... autorstwa, ee, autorstwa, no zapomniałem czyjego, który to profesor przestrzega, że w kocim imieniu powinna być litera "i" bo inaczej kot nie usłyszy. Bo "i" to jest dźwięk bardzo klarowny dla kociego ucha.
Mysz się zasępiła, zastanowiła, a potem spytała z uroczą minką:
- Miszka?
- No dobrze... - westchnął Niedźwiedź. - Ale na drugie Wenus! - Dodał szybko, żeby chociaż częściowo postawić na swoim, bo zrozumiał, że w tym pojedynku nie ma szans i że kot zostanie Muszką - Nie za dużo tych zwierząt, Myszo? Mysz, Miś, Kot, a teraz jeszcze Muszka? - rzucił jeszcze partyjską strzałę, wlokąc się w stronę barłogu. - Poza tym będzie się myliło z Myszką, Myszko - dodał złośliwie.
Ale się nie myliło i na słowo "Muszka" Mysz nie przybiegała. Dziecko natomiast zaakceptowało swoje imię i na każde "Muszka!" przychodziło jak piesek, i się tuliło uszami, i mruczało.
A zwłaszcza chętnie przychodziło do karmienia. Z karmieniem była zresztą moc kłopotów. Bo to trzeba umieć. Trzeba dziecko trzymać pionowo, pyszczkiem do góry, żeby się nie zachłysnęło. No i uważać na własną łapę, trzymającą butelkę ze smoczkiem, albowiem maleństwo strasznie ją drapie (ją, czyli łapę), żeby mleko z niej lepiej wypływało.
- Jak ty ją karmisz, niezdaro, przecież wsadzisz jej ten smoczek do oka. Nie do ucha, blondynko! Daj, ja to zrobię. Tu trzeba niedźwiedziej delikatności.
I Niedźwiedź wziął Muszkę bardzo ostrożnie na łapę i podniósł jej pyszczek do góry, i podsunął jej smoczek, a Muszka najpierw solidnie go podrapała, a potem przypięła się do butelki, układając wokół smoczka różowy języczek w charakterze sprytnej uszczelki i ssała uroczo i efektywnie, tak że po chwili buteleczka była pusta. I trzeba było znów rozrobić mleka z puszeczki.
- Drogiej puszeczki - dodała Mysza.
- Widzisz, Mamusia Ci wymawia - mruknął Niedźwiedź.
Oczywiście tylko żartowali, bo puszeczka i tak była prezentem od Cioci Weterynarz. Albowiem Ciocia Weterynarz została Mamusią Chrzestną Iskierki. Bo się bardzo ucieszyła, że Mysza i Niedźwiedź mają wreszcie dziecko. Chwilami Niedźwiedź nawet podejrzewał, że to ona podrzuciła niemowlę pod drzwi, ale Mysz zaoponowała, że przecież Ciocia nie ryzykowałaby tak życiem maleństwa.
- Ani własnym - dodał Niedźwiedź.
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)
Dodaj komentarz